15 paź 2015

Mariusz Zielke: Człowiek, który musiał umrzeć

Czasem można zakochać się w książce już od pierwszego wejrzenia, w momencie, gdy oczy ujrzą zapowiedź umieszczoną na stronie księgarni internetowej. Tak było ze mną, kiedy po przeczytaniu zaledwie kilku zdań opisu powieści „Człowiek, który musiał umrzeć”, wiedziałam, że najnowsza publikacja Mariusza Zielke jest w sam raz dla mnie.

W jednym z warszawskich mieszkań zostaje znalezione ciało dziennikarza śledczego, Jarosława Stanowskiego. Reporter próbował ujawnić ciemną stronę interesów niezwykle wpływowego polskiego biznesmena, Romana Wolaka. Niestety, oskarżenia wysuwane przez Stanowskiego spotykają się z dezaprobatą i brakiem wiary wśród kolegów po fachu. Uważają oni, że stawiane zarzuty są wyssane z palca i nic nie warte. Zdesperowany mężczyzna wysłał swoje materiały niezależnemu szwedzkiemu dziennikarzowi, Svenowi Olssonowi, z nadzieją, że zostaną opublikowane w prowadzonym przez niego magazynie. Nie było mu jednak dane zobaczyć efektów końcowych prowadzonego śledztwa, śmierć skontaktowała się ze Stanowskim pierwsza. Mimo to jego praca nie poszła na marne. Wszystkie dokumenty, jakie przed śmiercią polski dziennikarz śledczy wysłał do Szwecji, zainteresowały Olssona na tyle, że postanowił przyjechać do Polski i dokładniej przyjrzeć się interesom prowadzonym przez Wolaka oraz tajemnicy śmierci reportera.

Muszę się przyznać, że do tej pory jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z twórczością Mariusza Zielke. Mimo że jego nazwisko jest mi znane nie od dziś, po prostu jakoś nie było mi po drodze z jego książkami. Najnowsza powieść sensacyjna tego autora, „Człowiek, który musiał umrzeć”, przyciągnęła mnie jak magnes, ponieważ została nazwana polską wersją trylogii „Millenium” Stiega Larsona. Jako miłośniczka prozy tego pisarza, nie mogłam przepuścić takiej okazji.

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że w „Człowieku, który musiał umrzeć” jest wiele nawiązań do twórczości wspomnianego szwedzkiego autora. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Zielke wziął sobie za wzorzec trylogię Larsona. Po pierwsze, głównymi bohaterami tej powieści są znany szwedzki dziennikarz, wydawca magazynu „Reporter”, oraz jego przyjaciółka Rose Friedman, mistrzyni w wydobywaniu niejawnych informacji i zarazem osoba, która swego czasu porządnie wstrząsnęła szwedzkimi służbami specjalnymi. Postacie te są odpowiednikami Mikaela Bloomkvista oraz Lisabeth Salander. Drugim z rzucających się w oczy podobieństw jest tematyka powieści. Zielke opisuje walkę z bezlitosnym biznesmenem Romanem Wolakiem, który dzięki znajomościom wymyka się wymiarowi sprawiedliwości, a Stieg Larssen opisuje zmagania z Hansem-Erikiem Wennerströmem. Po trzecie, projekt graficzny książki. Została ona podzielona na cztery części i przy każdej jest umieszczony cytat nawiązujący do później przedstawionej treści. Dodatkowo przy każdym rozdziale jest podany przedział czasowy, w którym rozgrywają się opisane wydarzenia, tak samo jak w powieściach Stiega Larssona. Na tym zakończę opisywanie podobieństw.

Mariusz Zielke w rolach głównych osadził postacie pochodzące ze Szwecji: Svena Olssona oraz Rose Friedma. To z ich punktu widzenia czytelnik poznaje rozwój wydarzeń. Początkowo zastanawiałam się jak autor wybrnie z problemu, jaki stwarza nieznajomość przez nich języka, jak i realiów kraju, w jakim się znaleźli. Pisarz rozwiązał tą sprawę bardzo zgrabnie, bo na drodze tych osób postawił Polaków, którzy stali się ich tłumaczami oraz przewodnikami, co bardzo ułatwiło protagonistom poruszanie się po obcym dla nich terenie. Przedstawione postacie to zgrany duet. Ona, filigranowa kobietka, potrafiąca owinąć wokół palca praktycznie każdego faceta. Do tego jest mózgowcem, żadne zabezpieczenie danych nie stanowi dla niej większego problemu. Jeśli Rose nie może uzyskać odpowiednich i wyczerpujących informacji, jest w stanie skierować niesłabnące zainteresowanie mediów na daną osobę lub grupę. Lepiej z nią nie zadzierać, w przeciwnym wypadku należy po cichu spakować się i wyjechać na bezludną wyspę, gdzie nie ma zasięgu żadna sieć telekomunikacyjna. Panna Rose Friedman to niepozorna chodząca bomba z opóźnionym zapłonem, po wybuchu której nie ma już co zbierać. 

Z kolei Sven Olsson to zupełnie inny człowiek. Jest dojrzałym mężczyzną, który ma już za sobą najlepsze lata. To dziennikarz śledczy  z zawodu oraz z zamiłowania. Sven pragnie zostać głosem reporterów z całego świata i umożliwić im publikowanie w prowadzonym przez siebie magazynie materiałów, które z „jakiś” przyczyn nie mogą zostać upublicznione w ich krajach. Między innymi w ten właśnie sposób poznał Jarosława Stanowskiego, którego nie zdążył poznać osobiście, czego później żałował. Po dokładnej analizie przesłanego tekstu, postanawia więcej czasu poświęcić nadesłanemu tematowi, lecz dowiaduje się, że jego autor został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Wydarzenie powoduje u Svena wyrzuty sumienia, że zabrał się za przesłany mu przez Stanowskiego materiał tak późno. Pod wypływem wyrzutów sumienia przyjeżdża do Polski, aby wyjaśnić sprawę jego śmierci i kryjących się za nią przyczyn. To właśnie jest głównym wątkiem powieści. 
„Prawda była taka, że Stieg i Sven nigdy się nie poznali. Lassona interesowały zupełnie inne kwestie, był dziennikarzem zaangażowanym w ruchy antyfaszystowskie, często mocno lewicującym, podczas gdy Olsson, mimo podobnej wrażliwości na społeczne dysonanse i niesprawiedliwości, trzymał się twardo ekonomii i analizy sytuacji międzynarodowej. Owszem, miał zbliżone podejście do wielu kwestii, bo uważał, że w demokracji taką postawę nakazuje zwykła przyzwoitość. [s. 24] ”
Fabuła książki zaczyna się spokojnie, wręcz leniwie, lecz z każdą kolejną stroną akcja nabiera tempa. Opisane wydarzenia wciągają coraz mocniej i w pewnym momencie wszystko się zatrzymuje. Sprawa wydaje się całkowicie rozwiązana, choć do końca książki zostało jeszcze sporo kartek, co wzbudza w czytelniku jeszcze większą ciekawość na temat tego, co wydarzy się dalej. Odbiorca zaczyna snuć domysły, które nie zawsze się potwierdzają. Muszę szczerzę przyznać, że lektura „Człowieka, który pragną umrzeć” pochłonęła mnie tak bardzo, iż nie zważałam na późną i zamykające się oczy, chciałam poznać, jakie wydarzenia doprowadziły do śmierci Jarosława Stanowskiego. Po odwróceniu ostatniej strony wiedziałam już, że warto było dla tego zarywać noc.  

W „Człowieku, który musiał umrzeć” można znaleźć szeroki wachlarz emocji bohaterów - od szczęścia przez żal po chęć zemsty. Zaskakujące zwroty akcji, dynamika i dialogi sprawiają, że czytelnik wie, że ma w ręku dobrą powieść sensacyjną. Lekkość tekstu i jego prostota przyśpieszają i znacznie ułatwiają odbiór. Jako czytelniczka, zachwycona twórczością Stiega Larssena i jego trylogią „Millenium”, z wielką przyjemnością poznawałam przygody Svena Olssona oraz jego przyjaciółki Rose Friedman. Choć książka liczy sześćset stron, to miałam chęć przeczytać nawet drugie tyle, aby tylko nie rozstawać się z głównymi bohaterami. „Człowieka, który musiał umrzeć” polecam wszystkim wielbicielom wartkich powieści sensacyjnych oraz mocnych kryminałów.

Wydanie: pierwsze
Wydawnictwo: Czarna Owca
Seria: Czarna Seria
Data wydania: 8 kwiecień 2015 roku
Ilość stron: 600
Format: 135 mm x 210 mm
ISBN: 978-83-8015-085-0

0 komentarze:

Prześlij komentarz