Czasem
można zakochać się w książce już od pierwszego wejrzenia, w momencie, gdy oczy
ujrzą zapowiedź umieszczoną na stronie księgarni internetowej. Tak było ze mną,
kiedy po przeczytaniu zaledwie kilku zdań opisu powieści „Człowiek, który
musiał umrzeć”, wiedziałam, że najnowsza publikacja Mariusza Zielke jest w sam
raz dla mnie.
W jednym z warszawskich mieszkań zostaje
znalezione ciało dziennikarza śledczego, Jarosława Stanowskiego. Reporter
próbował ujawnić ciemną stronę interesów niezwykle wpływowego polskiego
biznesmena, Romana Wolaka. Niestety, oskarżenia wysuwane przez Stanowskiego
spotykają się z dezaprobatą i brakiem wiary wśród kolegów po fachu. Uważają
oni, że stawiane zarzuty są wyssane z palca i nic nie warte. Zdesperowany
mężczyzna wysłał swoje materiały niezależnemu szwedzkiemu dziennikarzowi, Svenowi
Olssonowi, z nadzieją, że zostaną opublikowane w prowadzonym przez niego magazynie.
Nie było mu jednak dane zobaczyć efektów końcowych prowadzonego śledztwa, śmierć
skontaktowała się ze Stanowskim pierwsza. Mimo to jego praca nie poszła na
marne. Wszystkie dokumenty, jakie przed śmiercią polski dziennikarz śledczy wysłał
do Szwecji, zainteresowały Olssona na tyle, że postanowił przyjechać do Polski
i dokładniej przyjrzeć się interesom prowadzonym przez Wolaka oraz tajemnicy śmierci
reportera.
Muszę się
przyznać, że do tej pory jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z twórczością
Mariusza Zielke. Mimo że jego nazwisko jest mi znane nie od dziś, po prostu
jakoś nie było mi po drodze z jego książkami. Najnowsza powieść sensacyjna tego
autora, „Człowiek, który musiał umrzeć”, przyciągnęła mnie jak magnes, ponieważ
została nazwana polską wersją trylogii „Millenium” Stiega Larsona. Jako
miłośniczka prozy tego pisarza, nie mogłam przepuścić takiej okazji.
Na wstępie
pragnę zaznaczyć, że w „Człowieku, który
musiał umrzeć” jest wiele nawiązań do twórczości wspomnianego szwedzkiego autora.
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że Zielke wziął sobie za wzorzec trylogię
Larsona. Po pierwsze, głównymi bohaterami tej powieści są znany szwedzki
dziennikarz, wydawca magazynu „Reporter”, oraz jego przyjaciółka Rose Friedman,
mistrzyni w wydobywaniu niejawnych informacji i zarazem osoba, która swego
czasu porządnie wstrząsnęła szwedzkimi służbami specjalnymi. Postacie te są
odpowiednikami Mikaela Bloomkvista oraz Lisabeth Salander. Drugim z rzucających
się w oczy podobieństw jest tematyka powieści. Zielke opisuje walkę z
bezlitosnym biznesmenem Romanem Wolakiem, który dzięki znajomościom wymyka się
wymiarowi sprawiedliwości, a Stieg Larssen opisuje zmagania z Hansem-Erikiem
Wennerströmem. Po trzecie, projekt graficzny książki. Została ona podzielona na
cztery części i przy każdej jest umieszczony cytat nawiązujący do później
przedstawionej treści. Dodatkowo przy każdym rozdziale jest podany przedział
czasowy, w którym rozgrywają się opisane wydarzenia, tak samo jak w powieściach
Stiega Larssona. Na tym zakończę opisywanie podobieństw.
Mariusz
Zielke w rolach głównych osadził postacie pochodzące ze Szwecji: Svena Olssona
oraz Rose Friedma. To z ich punktu widzenia czytelnik poznaje rozwój wydarzeń.
Początkowo zastanawiałam się jak autor wybrnie z problemu, jaki stwarza
nieznajomość przez nich języka, jak i realiów kraju, w jakim się znaleźli.
Pisarz rozwiązał tą sprawę bardzo zgrabnie, bo na drodze tych osób postawił
Polaków, którzy stali się ich tłumaczami oraz przewodnikami, co bardzo ułatwiło
protagonistom poruszanie się po obcym dla nich terenie. Przedstawione postacie
to zgrany duet. Ona, filigranowa kobietka, potrafiąca owinąć wokół palca
praktycznie każdego faceta. Do tego jest mózgowcem, żadne zabezpieczenie danych
nie stanowi dla niej większego problemu. Jeśli Rose nie może uzyskać
odpowiednich i wyczerpujących informacji, jest w stanie skierować niesłabnące zainteresowanie
mediów na daną osobę lub grupę. Lepiej z nią nie zadzierać, w przeciwnym
wypadku należy po cichu spakować się i wyjechać na bezludną wyspę, gdzie nie ma
zasięgu żadna sieć telekomunikacyjna. Panna Rose Friedman to niepozorna
chodząca bomba z opóźnionym zapłonem, po wybuchu której nie ma już co
zbierać.
Z kolei
Sven Olsson to zupełnie inny człowiek. Jest dojrzałym mężczyzną, który ma już
za sobą najlepsze lata. To dziennikarz śledczy
z zawodu oraz z zamiłowania. Sven pragnie zostać głosem reporterów z
całego świata i umożliwić im publikowanie w prowadzonym przez siebie magazynie
materiałów, które z „jakiś” przyczyn nie mogą zostać upublicznione w ich
krajach. Między innymi w ten właśnie sposób poznał Jarosława Stanowskiego,
którego nie zdążył poznać osobiście, czego później żałował. Po dokładnej
analizie przesłanego tekstu, postanawia więcej czasu poświęcić nadesłanemu
tematowi, lecz dowiaduje się, że jego autor został znaleziony martwy w swoim
mieszkaniu. Wydarzenie powoduje u Svena wyrzuty sumienia, że zabrał się za przesłany
mu przez Stanowskiego materiał tak późno. Pod wypływem wyrzutów sumienia
przyjeżdża do Polski, aby wyjaśnić sprawę jego śmierci i kryjących się za nią
przyczyn. To właśnie jest głównym wątkiem powieści.
„Prawda była taka, że Stieg i Sven nigdy się nie poznali. Lassona interesowały zupełnie inne kwestie, był dziennikarzem zaangażowanym w ruchy antyfaszystowskie, często mocno lewicującym, podczas gdy Olsson, mimo podobnej wrażliwości na społeczne dysonanse i niesprawiedliwości, trzymał się twardo ekonomii i analizy sytuacji międzynarodowej. Owszem, miał zbliżone podejście do wielu kwestii, bo uważał, że w demokracji taką postawę nakazuje zwykła przyzwoitość. [s. 24] ”
Fabuła
książki zaczyna się spokojnie, wręcz leniwie, lecz z każdą kolejną stroną akcja
nabiera tempa. Opisane wydarzenia wciągają coraz mocniej i w pewnym momencie
wszystko się zatrzymuje. Sprawa wydaje się całkowicie rozwiązana, choć do końca
książki zostało jeszcze sporo kartek, co wzbudza w czytelniku jeszcze większą
ciekawość na temat tego, co wydarzy się dalej. Odbiorca zaczyna snuć domysły,
które nie zawsze się potwierdzają. Muszę szczerzę przyznać, że lektura
„Człowieka, który pragną umrzeć” pochłonęła mnie tak bardzo, iż nie zważałam na
późną i zamykające się oczy, chciałam poznać, jakie wydarzenia doprowadziły do
śmierci Jarosława Stanowskiego. Po odwróceniu ostatniej strony wiedziałam już,
że warto było dla tego zarywać noc.
W
„Człowieku, który musiał umrzeć” można znaleźć szeroki wachlarz emocji bohaterów
- od szczęścia przez żal po chęć zemsty. Zaskakujące zwroty akcji, dynamika i
dialogi sprawiają, że czytelnik wie, że ma w ręku dobrą powieść sensacyjną. Lekkość
tekstu i jego prostota przyśpieszają i znacznie ułatwiają odbiór. Jako
czytelniczka, zachwycona twórczością Stiega Larssena i jego trylogią „Millenium”,
z wielką przyjemnością poznawałam przygody Svena Olssona oraz jego przyjaciółki
Rose Friedman. Choć książka liczy sześćset stron, to miałam chęć przeczytać
nawet drugie tyle, aby tylko nie rozstawać się z głównymi bohaterami.
„Człowieka, który musiał umrzeć” polecam wszystkim wielbicielom wartkich powieści
sensacyjnych oraz mocnych kryminałów.
Wydanie: pierwsze
Wydawnictwo: Czarna Owca
Seria: Czarna Seria
Data wydania: 8 kwiecień 2015
roku
Ilość stron: 600
Format: 135 mm x 210 mm
ISBN: 978-83-8015-085-0
0 komentarze:
Prześlij komentarz